Archiwum 30 listopada 2009


lis 30 2009 Na dobry początek
Komentarze (0)

 

Mieć coraz więcej, czy zacząć się wszystkiego pozbywać? A może stare wyrzucać, a na to miejsce gromadzić nowe? Może jednak nie wyrzucać, bo może się przydać?

 

"Aby być szczęśliwym, niczego nie trzeba dodawać, trzeba coś jedynie odrzucić." powiedział Anthony de Mello. Patrzę na swoje życie i widzę, że miał rację. Gromadzimy mnóstwo rzeczy, zapełniamy nimi strychy, piwnice i garaże. Za każdym razem mówiąc: może kiedyś się przyda. I najczęściej się nie przydaje. Zapycha jedynie nowe kąty i zakamarki. Gdyby chodziło jedynie o materialne strychy i piwnice, nie byłoby jeszcze tak źle z nami. Gromadzimy nie tylko naczynia, narzędzia, pudełka, szafki, kołki, krzesła i kinkiety. One i tak już nie zaświecą, nie wezmą na siebie pięknych nowych bibelotów. Zostaną i będą marnieć, aż nie znikną w ciemnej części naszego materialnego skarbca. Są jednak inne strychy, te bardziej zapchane i mniej widoczne.Co w nich trzymamy?

Dowiemy się, gdy zadamy sobie pytanie: co dzieje się z wspomnieniami, starymi marzeniami, nieosiągniętymi, zawieszonymi jakby w próżni celami do zdobycia. Jak dawno się pojawiły w naszym życiu? Kto o tym pamięta. Przecież to było tak dawno temu. Marzenia z okresu dzieciństwa, cele szkolnej młodości, pragnienia z czasu pierwszego zakochania. Teraz świat jest inny, my już nie ci sami, czemu więc marzenia nie miałyby się zmienić. To nawet dobrze, bo przecież nie każdy całe życie pragnie być strażakiem albo lotnikiem. Tak, to one zalegają w nas, zajmują cenna przestrzeń naszego umysłu, uwagi, wolnego czasu. Co jednak zrobić ze starymi marzeniami i niespełnionymi pragnieniami, których termin ważności dawno się skończył? 

Trzymając swoją uwagę na tym, co dawno już przebrzmiało, co przestało promieniować radością i zapałem młodzieńczej duszy, zakochanego w życiu umysłu, nie dajemy szansy zaistnieć nowemu. Nie ma w nas tak naprawdę miejsca na nowe marzenia, nowe, odważne pomysły na życie.

Mówimy, że już nie chcemy, że próbowaliśmy, ale tyle razy nie wyszło. Być tak blisko sukcesu i dać sobie spokój, bo nie szło, nie tak, jak było w marzeniach. Słomiany zapał, podsycany coraz to nową wiązką podpałki, nie przyniósł oczekiwanych efektów. Owszem, było jasno, płomień zapału wystrzelił w górę, wszystko było takie proste, jasne, oczywiste, nic, tylko biec do celu po wieniec zwycięstwa. Słoma nie pali sie jednak długo. Do podtrzymania ognia przed wiele godzin potrzebny jest lepszy materiał. Zanim go znaleźliśmy, już przestaliśmy szukać. Bo po co? Nie ma sensu. I tak się nie uda. Potem był inny raz. Też jasno, też wydawało się, że to właśnie to, co chcielibyśmy w życiu robić. Schemat ten sam, sposób działania podobny, więc skutek był podobny.

To wszystko do  niedawna było schematem mojego życia. Przyzwyczaiłem się poniekąd do słomy w moim życiu.  Miałem małe zapasy. Kiedy wypaliłem całość słomy, odpoczywałem zniechęcony po kolejnej porażce, po czym zabierałem się za zbieranie nowej i tak przez wiele lat. Nigdy jednak nie poświęciłem czasu na zastanowienie się, czego ja tak naprawdę chcę w życiu. Gromadziłem wszystko, co wydawało mi się ważne. Zajmowałem się wieloma sprawami, myśląc, że przecież tak trzeba. Bo jeśli ja tego nie zrobię, to kto. Dni rozmieniałem na drobne zajęcia, na koniec zostawiając to, co choć przez chwilę, wydawało mi się ważne.Ale nie pielęgnowana roślina nowego pomysłu, szybko więdła. Po wszystkim zostawała jedyne sterta popiołu ze spalonej słomy.

Na szczęście, kiedy czegoś głęboko pragniemy, gdy naprawdę szukamy czegoś w życiu, to w końcu to znajdziemy. Nie zawsze o własnych siłach, jak to było niedawno w moim przypadku. Na drodze pojawił się Zbigniew Ryżak. Nie wiem skąd ten człowiek to wszystko wie, ale jedno dla mnie jest pewne. Nie potrzebuję już składu słomy. Nie muszę powtarzać schematu, który prowadził mnie jedynie do zniechęcenia i osłabienia zapału. To co przeczytałem niedawno, otworzyło mi oczy i pomogło odkryć coś, dzięki czemu znalazłem - tym razem wierzę, że nie kolejny raz na próżno - to, co jest naprawdę moim marzeniem, moją pasją, moim celem i czymś, co chcę w życiu robić. Choć trwa to zaledwie kilka dni, to wiem, że ogień tym razem nie przygaśnie. Nie używam już słomy do podtrzymania zapału. Mam słowa, które są czymś więcej. Nauczyłem się sztuki lekceważenia, nie modlę się już na poboczu, a jojo używam już jedynie do zabawy. Jego efekt nie grozi mi już w życiu. To, co do tej pory robiłem, to właśnie moje usilne zmagania z realizacją pragnień i celów, przeplatane efektem jojo.

Nikogo nie można do niczego zmusić. Jeśli chce całe swoje życie opierać na słomianym zapale, wciąż na nowo zaczynać naukę obcego języka, spędzać czas na rozpamiętywaniu starych nieaktualnych marzeń, czy też biegać od jednego zajęcia do drugiego nie skupiając się na tym, co tak naprawdę jest dla niego ważne, bo nie wie do tej pory, co jest ważne, to niech nie korzysta z tego, co dla mnie okazało się punktem zwrotnym. To przecież każdy  sam decyduje za siebie.

Jeśli jednak, tak jak ja, ktoś chciałby oszczędzić czas na szukanie, zyskać komfort, ułatwić sobie pracę, czy też zarobić pieniądze na czymś, co sprawia mu przyjemność - niech skorzysta z tej chwili i zainwestuje w siebie. Nie w innych, ale w siebie. To i tak wkrótce przyniesie korzyść również innym. Najwięcej jednak przyjemności i satysfakcji sprawi samemu zainteresowanemu.

Więc jak? Słoma? A może konkretny materiał, który raz zapalony, zacznie dawać światło i ciepło, energię pozwalającą znajdować kolejne źródła do jego podtrzymania. Źródła trwałe, coraz większe, a jednocześnie wymagające coraz mniej wysiłku.

Czas, jeśli stoimy w miejscu, zawsze działa na naszą niekorzyść. Ja idę. Ty możesz stać, jeśli chcesz.

Jeśli jednak zdecydujesz się zrobić choć jeden krok, naciśnij klamkę i uchyl drzwi. Przedsmak znajdziesz tu.

Cała reszta, jest tuż za progiem. Wchodzisz? Śmiało, jeśli tylko chcesz, tu są drzwi - poznaj cały sekret.

odkrywca.